I hope Don has a logo file? Project description Choose a text from the list Meet Litgloss participants Help
Main text Read some basic information For further reading
  recording  "Buty," by Janusz Rudnicki
annotated by Aya Karpinska

Pewnego razu otrzymałem siedemdziesiąt pięć tysięcy na akcję charytatywną, którą się także zajmuję. Tego samego wieczoru siedziała przede mną trójka rzezimieszkóww obszernych gumowych płaszczach, w maskach na oczach. Drzwi zamknęli na klucz, mnie posadzili za stołem, sami rozsiedli się wokoło. Wymienili sumę, którą odebrałem, nie omylili się ani o grosz, podali nawet godzinę, kiedy pieniądze nadeszły, wiedzieli, że nikt potem nie wychodził z domu, pieniądze zatemmusiały być na miejscu. Żądali tych pieniędzy, "inaczej wiesz, co potrafimy, słyszałeś...", wymachiwali mi bronią przed oczami i bez ustanku powtarzali: - Prędzej! prędzej! - Zdawałem sobie sprawę, że nie mogę na nic liczyć. Mieszkam w domku na uboczu, wieczorami nikt mnie nie odwiedza, teraz kiedy zmierzch zapada, ludzie w ogóle nie ruszają się z domów, wojna dopiero się skoŃczyła i o "wypadek" łatwo. Gdyby nawet ktoś niespodziewanie nadszedł, sytuacja niewiele by się poprawiała; kto wie, czy nie pogorszyłaby się nawet, mogłoby dojść do rozlewu krwi. Choć mózg mój pracował gorączkowo, nie widziałem wyjścia - oddałem im pieniądze. Wyszli, jak mi się zdawało, uradowani, że im tak gładko poszło, choć w słowach do samego koŃca byli brutalni. Kiedy potem wybiegłem za nimi, zdawało mi się, iż chwytam echo kroków gdzieś na dole, w drodze do miasteczka; dojrzeć nic jednak nie mogłem w ciemnościach. W nocy nie zmrużyłem oka, żona także nie spała, dzieci z trudem udało nam się ułożyć do snu, potem jednakże usnęły i spały do rana. Długo w noc zastanawialiśmy się z żoną, kto to mógł być, i dochodziliśmy do coraz bardziej szalonych wniosków. W końcu zrozumieliśmy, że najlepiej całą rzecz przemilczeć, gdyż i tak nam nie uwierzą, a jeszcze sami wyjdziemy na złodziei, pieniądze zaś, tak czy owak, będziemy musieli zwrócić. Najlepiej więc sprzedać coś z kosztownościżony i nic nie mówiąc pokryć sumę. Żona pierwsza z tym wystąpiła, w pierwszej chwili oponowałemz całych sił, ale nazajutrz zrozumiałem, że było to jedyne wyjście i że tak właśnie należy zrobić. Żona zażądała ode mnie, bym się raz na zawsze zrzekłfunkcji skarbnika towarzystwa, z którego to tytułu pieniądze przyszły na mój adres.

Nazajutrz, bardziej milczący niż kiedykolwiek i kwaśniejszy niż kiedykolwiek, zaszedłem do miasteczka i usiadłem pod studnią. Siedziałem zatopiony w myślachi jedynie brzeżkiem uwagistwierdziłem, iż ktoś usiadł wygodnie na ławce obok mnie. Z nienawiści nawet się nie obejrzałem, czułem wstręt do wszystkich mieszkaŃców miasteczka, wszystkich po cichu podejrzewałem o udział w nocnym rabunku. Z zaciętością spoglądałem w żiemię. Naraz - zaniemówiłem z wrażenia. Owej nocy, kiedy złodziejaszkowiesiedzieli przede mną w maskach na oczach, wzrok mój padł na buty jednego z nich, tego, który siedział najbliżej. Zaniemówiłem wówczas tak samo jak w tej chwili. Już tamtego wieczora zrozumiałem, iż buty, które miałem przed sobą, były twarzą złodzieja, że one mi go wydadzą, że jutro lub pojutrze wyjdę na rynek i po butach poznam. "Patrz, przyjrzyj się tym butom uważniej..." Były wyjątkowodużego rozmiaru, znacznie większe niż normalne, brązowe w kolorze, popękane, dobrze wysłużone, z szerokim nosem, niewojskowe, kunsztownie sznurowane w drabinkę z koŃcami umiejętnie schowanymi, co wymaga wprawy, sam właśnie w taki sposób sznuruję; nauczyłem się od pewnego eleganta, który zmarł na śmietniku w pierwszym roku wojny. Podczas napadu rzezimieszek musiał zauważyć, iż obserwuję jego nogi, bo nagle szarpnął się, dziwnie jakoś zgiął stopy i krzyknął: - Prędzej, prędzej, nie mamy czasu na takie głupstwa! - (złodzieje podobno w ten sposób krzyczą).

Oto więc miałem go w garści. Nie mogłem się mylić i czułem, że się nie mylę. Wystarczyło położyć mu rękę na ramieniu albo schwycić go silnym ruchem za przegub ręki i krzyknąć, a wszyscy wokoło pośpieszyliby mi z pomocą. Rynek nie był pusty, i dzieśięć kroków ode mnie stało nawet dwóch milicjantów ze spuszczonymi podpinkami. Od jednego mego ruchu zależało więc uratowanie biżuterii żony, ukaranie podłego uczynku w sposób przykładny oraz wzrost mojego znaczenia jako człowieka odważnego i przemyślnego. Gwałtownie spojrzałem na bandytę i natrafiłem wzrok zimny, opanowany, zdolny do wszystkiego. Zawahałem się, ale tylko na moment. Gorączkowo, namiętnie, chaotycznie dalej szykowałem się do głośnego krzyknięcia na milicjantów tłumaczących sobie coś nawzajem i na rybaków stojących pod piwiarnią, by pośpieszyli z pomocą i ogniem wypalili zło w miasteczku. Przedtem jednakże raz jeszcze spojrzałem na jego buty, potem zaś - mimo woli- na swoje własne, i ponownie zamarłem z wrażenia. Na nogach miałem takie same buty, jak rzezimieszek, brązowe w kolorze, popękane od starości, okrągłe nosy, jakich się teraz się nosi. Zmieszany, gdyż nigdy nie miałem podobnego obuwia na nogach, znów gwałtownie podniosłem oczy. Tym razem natrafiłem już na wyrażny i szyderczy uśmiech. Nie miałem żadnych wątpliwości; rzezimieszek czytał w moich oczach i drwił sobie ze mnie. Po chwili sam zaczął przyglądać się moim butom i zjadliwie kiwać głową. Teraz o przywołaniu kogokolwiek głośnym krzyknięciem nie było mowy. Ludzie rozmawiający o dzieśięć kroków ode mnie wydawali mi się niebezpiecznymi wrogami nas obu. Teraz zastanawiałem się nad jednym, jak odejść, a nawet jak uciec. Po chwili pokorny, cichy, mały, wstałem i zacząłem się oddalać.